Czego się boją mężczyźni?
Świat „Czasu pokuty” wyrasta z emocji. To one napinają sprężyny zdarzeń, mają wpływ na kreację postaci, aktywizują wyobraźnię, uruchamiają skojarzenia i stereotypy - te akceptowane społecznie i te spychane w podświadomość, głębinowe. Niby nic to osobliwego, autor przyznaje się otwarcie do fascynacji twórczością Kinga, chce pisać powieści grozy (patrz wywiad). Ale to tylko część odpowiedzi na pytanie o źródła emocjonalności powieści Grzegorza Kopca. Deklarowane chęci autora tematu nie wyczerpują, to tylko powierzchnia, a dokładniej to, co się unosi na wodzie, żeby odwołać się do metafor istotnych dla tekstu. Co więc jest jej istotą?
Mamy do czynienia z klasyczną sytuacją, którą Gombrowicz nazywał „roztańczeniem się utworu pod piórem”, a dzieje się tak najczęściej, kiedy rzecz jest z założenia (albo staje się w efekcie pracy) nieczysta gatunkowo (mistrzowi Witoldowi chodziło akurat o „Ferdydurke”). W wypadku „Czasu pokuty” mamy niby thriller psychologiczny, ale z elementami powieści grozy. Niby powieść grozy, ale silnie zakorzenioną w ludowej zestandaryzowanej opowieści, z jej moralnością i światem wartości. No i bohatera - herosa, który kończy w szpitalu psychiatrycznym i traci rozeznanie, co jest rzeczywistością, co snem, co wspomnieniem z dzieciństwa, a co produktem wyobraźni dorosłej, rozchwianej lekami i lękiem o kobietę, o ukochaną.
Ten ostatni element układanki okazuje się szczególnie ciekawy. Obrazy kobiet, które pojawiają się w „Czasie pokuty”, ilustrują wiele dawnych i obecnych mitologii na ich temat. Pouczająca okazuje się już sama analiza pochodzenia trzech najważniejszych imion. Agnieszka, której imię (z greckiego hagneia - świętość, czystość) oznaczać ma osobę bez skazy, Skarbimira (w formie żeńskiej właściwie nieznane, ale kojarzone ze znaczeniem martwiąca się, troszcząca się o pokój) i Damroka (z wersją alternatywną Dąbrówka, imię kaszubskie, kojarzone z półlegendarną księżniczką pomorską z dynastii Sobiesławiców, córką Świętopełka II Wielkiego, fundatorką kościoła w Chmielnie). Są jeszcze żeńskie postaci drugoplanowe, też o statusie i znaczeniach symbolicznych, te jednak dla jasności wywodu pomijam.
Zmącenie formy utworu nie jest we współczesnej literaturze rzadkością. Przeciwnie. Wynika - z jednej strony - z poszukiwania kontaktu z czytelnikiem, który nie chce już oczywistości ani rzeczy
zbyt standardowych, z drugiej - z dezorientacji samych pisarzy, w pogoni za efektami formalnymi, dziwnościami dla samych dziwności gubiących często i umiar, i sens (wiem, co znajduję w komputeropisach i co stoi na księgarskich półkach). Nie jest to jednak przypadek powieści Kopca - klarownej w konstrukcji i znaczeniach, choć wcale nie takiej znów łatwej w samej lekturze.
Ta względna trudność książki wynika wprost z jej pomysłu głównego. Oto mamy do czynienia z narracją w trzeciej osobie, ale tkwimy cały niemal czas za plecami (lub jak kto woli w głowie) głównego bohatera, człowieka, od którego realna rzeczywistość powoli, ale konsekwentnie się odkleja, którego myśli odbywają wędrówkę po zakątkach podświadomości, a zapędzają się aż na ścieżki podświadomości zbiorowej, żeby posłużyć się pojęciem Junga. Dlaczego tak się dzieje?
Może dlatego, że w życie owego lublinieckiego everymana nagle wkradł się destrukcyjny lęk o to, czy jest wystarczająco dobrą partią dla swojej narzeczonej? Czy potrafi stworzyć z nią zdrowy partnerski związek?
W jego najświetlistszych wspomnieniach (znaczącą część tego, co dzieje się w powieści, trzeba przecież traktować jako bliższą, dalszą lub najdalszą przeszłość) dość jest dowodów na to, że czuje wobec ukochanej Agnieszki nabożną niemal cześć, uprawia jej kult, podszyty jednak zabobonnym respektem; wskazuje na to choćby zabawny epizod samych zaręczyn czy proste niby planowanie wycieczek w górach. Posuwa się przecież do dziecinnych nieco podstępów, nie mówi o swoich pragnieniach wprost, obawia się być skarcony. Usiłuje jednak ocalić we własnych wyobrażeniach nieskalany obraz Agnieszki jasnej i czystej. I jego psychika bierze za to odwet, fundując mu niejako rewers - obraz rozdwojony, wibrujący i zmienny, jeśli chodzi o wartościowanie w kategoriach dobra i zła. To nie przypadek przecież, że Damroka i Skarbimira, obie z legend kaszubskich, poznanych z książki podarowanej im w bieszczadzkim pensjonacie, zwierają się ze sobą w bezwzględnej walce. Najpierw o życie dziecka. A potem o dobrą pamięć.
Nie chcę psuć czytelnikom przeżywania emocji i rozwiązywania psychologicznych zagadek, które Grzegorz Kopiec podsuwa, więc wspomnę jeszcze tylko o dwóch ważnych postaciach, znów sprawie męsko-damskiej. O topielicy i rycerzu-gwałcicielu. Pierwsza ma zasadnicze znaczenie dla określenia osobowości Karola, jest postacią z jego traumatycznych wspomnień, a opowieść o niej rozwija się niezwykle interesująco od pierwszych scen powieści, by w finale ukazać zasadniczą sprzeczność między marzeniem a rzeczywistością, złem - ułudą piękna. Druga - z kaszubskiego folkloru i też w zasadzie dotyczy tej samej kwestii.
Sama w dzieciństwie z wypiekami na twarzy słuchałam opowieści o rycerzach, którzy musieli wdrapać się na szklaną górę, rywalizując o rękę niedostępnej księżniczki. Jakie szykany spotykały śmiałków, już nie pamiętam; jasne, że musieli liczyć się z odrzuceniem, skoro były ich tysiące. Skarbimira jest taką nieziemsko piękną, lecz i kapryśną istotą, ale trafia jej się aspirant równie dumny. Zraniony rycerz posuwa się do porwania i gwałtu, przestaje być postacią z ethosu, staje się odwrotnością ideału. Konsekwencje czynu dopadają obojga, w wir zdarzeń wciągnięta jest także opiekunka młodej damy, Damroka, a jej działania łączą się z klątwą, której siła trwać będzie przez wieki i dotknie potomków.
A czy współcześni mężczyźni - potomkowie dawnych rycerzy - mogą mieć te same lęki, co ich praprapradziadkowie, a marzenia jak dawni herosi? Czy serfując w internecie, podsycają w sobie marzenie o anielskiej urodzie i dobroci, a wylewając pot na siłowni, sposobią się do pokonania emancypujących się zaborczych smoczyc? Czy boją się nie tylko tego, że nie zdołają zapewnić wybrance bezpieczeństwa i opieki, ale nagle stracą przyzwolenie na miłość? Na te pytania Grzegorz Kopiec odpowiada nie wprost. Konstruuje przemyślny epilog, którym dowodzi, że stać go nie tylko na budowanie budzącej emocje intrygi, przykuwającej uwagę czytelnika. I na straszenie klasycznym, mniej lub bardziej krwawym, opisem. Stać go także na poezję. I subtelność, której może pozazdrościć kobieta - z niejednej baśni.
|