Dotyk i inne przypadłości
Trzecia książka Joanny Bartoń - podobnie jak Drzazgi - przyciąga samym tematem, głównie dlatego, że o niskorosłych nikt właściwie w Polsce nie pisał. Ale uprzedzam potencjalnych poszukiwaczy egzotyki i dziwności: choć autorka pozostaje wierna uprawianiu literatury opartemu na paradoksach, a bohaterką swojej opowieści czyni morderczynię, karlicę, kobietę, człowieka - w jednej osobie, ale „dokładnie w takiej kolejności” - jej przekaz jest na pierwszy rzut oka banalny. Opowiada o miłości, przyjaźni, chorobie, wierności i zdradzie. O budzeniu się i sile namiętności, która prowadzi do przekroczenia granicy. O rodzinie - jej kruchości i czyhających na jej trwałość zagrożeniach. Fakt, że nie posługuje się krzykiem, lecz szeptem, stanowi dodatkowe wyzwanie. W czasach dosłowności i agresywnej nietolerancji próbuje skłonić czytelnika do uruchomienia wyobraźni i empatii, ale daje mu tylko preteksty do ich ożywienia. Nie psychologizuje nadmiernie, nie moralizuje. Nie dramatyzuje. Przeciwnie, wpisuje się - w sposób, który można uznać za przewrotny, o czym dalej - w modny w psychologii styl pozytywnego myślenia.
Czy w dzisiejszych czasach wystarczy opowiadać jednocześnie z dwóch perspektyw - zabójcy i ofiary - by nie tylko zainteresować, ale też zmusić do otrzeźwiającego zderzenia z wielością stereotypów społecznych i mentalnych klisz? Zmusić siebie i innych. Czy taką moc mogą mieć obrazy ludzi, którzy są jak figurki w komiksie albo w teatrze cieni?
I owszem, ale tylko wtedy, kiedy przyjmie się i zaakceptuje, że autorka Niskorosłej nie pisze pełnospektaklowej, w typie dziewiętnastowiecznym, powieści realistycznej, lecz przypowieść.
Pomóc w tym mają rysunki, ilustrujące książkę. Adam Walas zadbał, by były oszczędne, ale zmetaforyzowane - kasztanowy ludzik, wędrująca po ostrzu noża kobieca postać czy zsuwająca się ze stołu filiżanka - sugerują dużą rozpiętość w nastrojach, wykraczają poza słowa, podsuwają tropy, po których czytelnik powinien dalej wędrować.
Dokąd może go zaprowadzić ta wędrówka? Ot, choćby do tych obszarów współczesnej kultury, które wyznacza obraz jako jej centrum. On to - przez swoją dominację - narzuca dziś styl myślenia i odczuwania, przed którym jej odbiorcy bronią się coraz słabiej. Nie zauważa się już prawie niczego, co się wiąże z wyposażeniem człowieka w pozostałe zmysły i rozum. I nie mam na myśli tylko typu urody, uznawanego za pożądany, bo wylansowany przez modelki w reklamie. To poza stylem fryzury, wydatnymi ustami po kwasie hialuronowym, podrasowanymi silikonem piersiami, także wiara w moralną wyższość tego czy innego emblematu, gadżetu czy symbolu (mam to, więc jestem lepszy). To nie tylko poddanie się przewadze wizualnego nad werbalnym, ale spychanie w niebyt doznań, które oferuje człowiekowi wrażliwy słuch czy dotyk. Słuch otępia cywilizacyjny hałas, dotyk - dodatkowo i zabójczo teraz - nie funduje doznań, bo utrudniają to standardy higieny.
Wyczulenie na melodię frazy jest tym trudniejsze, im bardziej ta fraza jest zwyczajna i pochodzi z dna naszej mowy powszedniej. Wybór języka i stylu Niskorosłej jest jedną z decyzji autorki (patrz wywiad), z którego zaakceptowaniem czytelnicy mogą mieć kłopot. Ale to dzięki oszczędności i prostocie tak wyraziście w finale udaje się Joannie Bartoń pokazać, jakie napięcie może generować w człowieku jedno konkretne słowo, a to, że jest ono napisane na drzwiach, że zastępuje wizytówkę, do której można się jednak nie przyznać przed mężem, mówi o ludzkich lękach i potrzebie ochrony godności więcej niż niejeden proces o zniesławienie (dlaczego nie zawiadomili policji, zastanowi pewnie niejednego z czytelników, a może i dociekliwych recenzentów).
I jeszcze kwestia dotyku.
Nie przypadkiem przecież dramat Gosi ma swoje punkty kulminacyjne związane z pulsowaniem libido, zakłamywaniem świadomości o jego powszechnym - nie tylko w pięknych i bogatych - działaniu. Dzięki libido żyjemy, ale z jakichś powodów wolelibyśmy, żeby Bergsonowska élan vital kipiała tylko w pewnego typu ludziach - tych równiejszych. To, że ogarnia Ignaczy i Kamile - że powołam się na słynną Tuwimowską Wiosnę, w której się „zbrodniarz płodzi” - budzi uzasadniony, ale przecież nieludzki lęk w ładniejszych i wyżej sytuowanych; we mnie - przyznaję niechętnie - też.
Ale czy niepiękne musi być gorsze? Złe? Prawda, że obezwładnia banalność takiego pytania dwadzieścia pięć wieków po Platonie, w czasach dojrzałych a rozlicznych ruchów emancypacyjnych?
Tak, Bartoń, nie schodzi w głęboką analizę, nie epatuje bogatymi opisami, a z przypowieścią jako gatunkiem jest pewien problem, a właściwie dwa. Po pierwsze - kojarzy się raczej z grzeczną Biblią niż z prześmiewczymi stylistykami w rodzaju filmów Tarantino czy Jarmuscha, choć te ostatnie też przypowieściami można nazwać. A jeśli już z tymi drugimi, to oglądające masy nie szukają w nich przecież tzw. drugiej warstwy ani jakichkolwiek podtekstów, tylko cieszą się samą historią. I na niej poprzestają, chyba że ktoś - wyedukowany estetycznie - dostrzeże jeszcze pastisz lub ironizowanie.
Tymczasem Joanna Bartoń nie sięga po stylizację i nie próbuje być nadmiernie prześmiewcza, jej humor jest delikatny, niemal wyłącznie językowy, a oparty na frazach kolokwialnych, na enigmatyczności. W tej kategorii u mnie palmę pierwszeństwa zyskuje dialog z Jacusiem obserwującym swoją nowo narodzoną siostrzyczkę; jego proste „po co” brzmi jak niejedna ortodoksja, nabierająca - w konfrontacji z życiem - barw czarnego humoru. Ta subtelność wszelkich odcieni komizmu sprawia, że w Niskorosłej dominuje klimat pozytywnego myślenia, który autorka - jak wyznaje w wywiadzie - stara się również w sobie pielęgnować. Funduje w ten sposób czytelnikowi nie lada zagwozdkę - jak ocenić życie Gosi zabójczyni i ją samą? Przegrała je? Miałaby szansę na stabilizację po odbyciu kary, gdyby wyobraźnia czytelnika chciała powędrować dalej? Czy to oznacza wizję świata, w której równowaga szczęścia i cierpienia jest czymś nienaruszalnym, jak jin i jang? A może ułomność Gosi jest metaforą trwałej skazy człowieka, oznaczającą każdą różnicę między nim a innymi, wynikającą z postrzegania tych innych z zewnątrz? I dopóki się obecności tego psychicznego garbu nie zaakceptuje, dopóty będzie się przeżywać nieustannie udręki kompleksów, zazdrości, zawiści i inne tortury?
Jest jeszcze ów drugi problem z przypowieścią - jakość jej podstawowego składnika, tzn. fabuły, jej oczywistość bądź nieoczywistość w ocenie czytelnika. Niby każdy wie, że opowiadana jest zawsze ze względu na sensy, więc nie musi być w stu procentach prawdopodobna. To nie reportaż, lecz erupcja wyobraźni i związku między wydarzeniami, przesłaniem (sic!) a typem bohatera. Nie zdziwię się jednak, jeśli zachowania Gosi, Ireny, Mateusza, Calineczki, Michała czy Marty wydadzą się czytelnikom zaskakujące, a ich motywy podejrzane. Bo o to właśnie chodzi Joannie Bartoń - o poddanie próbie utartych przekonań na temat związków między miłością i wiernością, lojalnością i przyjaźnią, macierzyństwem i kobiecością, małżeństwem i seksem, faktycznym potencjałem człowieka a jego poczuciem własnej wartości. Na styku światów - w tym wypadku Wysokich i Niskich - zawsze objawiają się one jaskrawiej. „Tylko i aż”, by zacytować Gosię z jednego z dialogów.
|