Kryminalna zagadka losu
Druga powieść Marty Magaczewskiej odsłania nowe odcienie niewątpliwego talentu. Intryguje, wciąga, a jednocześnie zbija z tropu; czyni to już samym tytułem, który tyleż informuje, co myli, tyleż sygnalizuje konwencję, co igra z przyzwyczajeniami czytelników. „Yellow” odnosi się do koloru piasku, ów zaś nadaje charakter krajobrazowi, funkcjonującemu jak kontrapunkt w utworze. Nie chodzi jednak o nadoceaniczną plażę na znanych wyspach. Bahama yellow Magaczewskiej istnieje nigdzie, czyli może istnieć wszędzie. Utwór należy zdecydowanie do literatury wyobraźni, a nie wiernego opisu rzeczywistości, raczej kreacyjnej niż mimetycznej (by użyć czytelnego skrótu). Jej język - i każdy inny element kodu literackiego - nasycony jest świadomością dziecięcej niemal wolności od przymusu, ale i uczestnictwa w poznaniu. I choć - ten używany w powieści - okazuje się niezwykle giętki, sam w sobie budzi nieufność niektórych bohaterów, zawodzi, jest przedmiotem buntu; a stać się może źródłem prawdziwej rozkoszy dla czytelnika, który wyczulony jest na klisze i schematy. Magaczewska reprezentuje ginący, niestety, gatunek homo scribens; pisanie nie jest dla niej sposobem na zarabianie pieniędzy czy schlebianiem niskim instynktom czytelniczym, lecz próbą zrozumienia siebie i świata.
W debiutanckim „Zaćmieniu” bretoński pejzaż stanowił podstawowy sposób na wywołanie nastroju, odzwierciedlał lęki i obsesje bohaterki. Pomagał też budować światopogląd, opisywać kondycję człowieka jako tego, który istnieje na granicy światów, między wieczną nieskończonością a ograniczonym w swej kruchości teraz. W „Bahama yellow” jest podobnie, choć nie jest to wcale oczywiste, bo autorka zderza ze sobą dwie przestrzenie i dwa klimaty; ale przerzucając między nimi pomosty, wyraźnie wskazuje na związek.
Niewątpliwie bardziej wessie odbiorcę przestrzeń pierwsza - dziwny Zakład, w którym przebywają kalekie psychicznie, a czasem i fizycznie, istoty; można by rzec - niekiedy tylko człowiekopodobne. Magaczewska wciąga zręcznie w ten świat czytelnika, budząc w nim jednocześnie obrzydzenie i lęk; przed miejscem i przed mieszkańcami. Służy temu - z jednej strony - intryga stricte kryminalna, z drugiej - sam opis przestrzeni (zobacz wywiady). Mrok panujący w ciasnych, dusznych i brudnych pomieszczeniach jest symboliczny; to skutek lub wybór; to, co żyje, ucieka przed lejącym się z nieba żarem słońca, które jakby poddaje wszystko próbie egzystencji, a które agresywny Kauk ma ochotę rozgnieść widelcem jak żółtko jajka. W tym kontekście piasek i beton przestrzeni poza Zakładem stają się pułapką równie bezwględną i groźną, co korytarze i pokoje pogrążone w mroku, w których może czaić się morderca. Tam słońce, spychające pensjonariuszy w mrok, pali jeszcze bardziej niemiłosiernie. A i spotykani przechodnie nie są wcale bardziej przyjaźni. Jednoznacznie zależność między obiema przestrzeniami określa wizyta Człowieka z miasta, nieczułego biurokraty, którego formalna władza nad Zakładem nie podlega żadnej wątpliwości. Potwierdza ją przede wszystkim paniczny strach Tabiołki, z racji jej roli w DOPC przenoszony zaraźliwie na innych.
Jeśli jednym z warunków podbicia serc czytelników jest umiejętność tworzenia interesujących postaci, to „Bahama yellow” ma autentyczną szansę. Zajc, Skomroch, Lala, Koffel, Kauk, Lelech, Tabiołka zarysowani są wyraziście; przekonująco, choć lapidarnie, bez żadnego milieu, uwiarygodnia ich tylko pamiętana osobista historia. Skoro tak, z czego wynika ich status półproduktów, „lisznich” ludzi? Odsłaniając kulisy pomysłu, autorka mówi: Zastanowiło mnie, w jaki sposób zachodziła przemiana zwierzęcia w istotę ludzką. Kiedy ta istota zaczęła czuć i myśleć; i co też czuła i myślała. Słowem, Magaczewska proponuje wycieczkę w głęboką przeszłość, cofa się w procesie ewolucji, zachęca do uruchomienia wyobraźni, pokazuje, jak istota biologiczna staje się metafizyczną. Zaskakiwać może tylko, jak to się dzieje, że jej - jak powiada - próby wyobrażenia sobie tego procesu dały początek opowieści, która nosi wszelkie znamiona kryminału; zwykle przecież ewolucję uznajemy za synonim radosnego rozwoju, bezwarunkowego postępu. I dlaczego przestrzeń poza Zakładem - jak to napisałam wyżej - staje się pułapką równie bezwzględną i groźną?
Najwyraźniej stwierdzenie, że to krew (...) czerwona barwiła piach na odcień bahama yellow ma wprowadzać na trop dość radykalnej opinii o człowieku, który czuć i myśleć zaczyna dopiero wtedy, gdy go dopadnie bojaźń i drżenie; a u podstaw - i jego humanizmu, i jego cywilizacji - leży krwawe zranienie, zbrodnia.
Nie brzmi to krzepiąco ani zabawnie. Ale czy wielkie założycielskie mity naszej kultury nie opowiadają o tym samym? Czy geneza Tebów, gigantomachie, tytanomachie, opis stworzenia człowieka w sumeryjskich poematach Enuma elisz, a wreszcie biblijna historia męki i odkupienia - by przywołać najoczywistsze znane przykłady - to znów takie opowieści beztroskie?
Skaza kondycji dotyka wszystkich, a niektórych pensjonariuszy DOPC popycha do gorączkowych działań, do podjęcia prób jej przezwyciężenia: poszukiwania sensu, życia na przekór wyrokom, wyjścia z pułapki. Każda z tych prób budzi współczucie; skazana na porażkę, naznaczona jest od początku owym znamiennym defektem, o którym bohaterowie jednak jakby nie chcą pamiętać. Najdosłowniej ta zasada realizuje się w historii Tabiołki, która za wszelką cenę pragnie urodzić dziecko, w swoich zabiegach bardziej może niż inni śmieszna, stając się wręcz parodią zaborczej kobiecości. Podobnie w błędnym kole własnych ułomności wegetują także pozostali: owładnięty zaślepiającą namiętnością badacza Lelech, próżny i nadwrażliwy Skomroch, uciekający od prawdy o sobie Zajc... Absurd dopada ich za każdym razem, bezwzględnie.
Młoda pisarka z odwagą, ale i niezwykłą pokorą, podejmuje ryzyko poruszania się pośród różnych tradycji kulturowych i religijnych. Widać to najwyraźniej w budowaniu postaci kapłana, o którym Kauk mówi: myślałem, że jesteś katolickim księdzem. Dziwność zdarzeń, w których uczestniczy Zajc, sprawia, że jego wiara staje się raczej próbą, poszukiwaniem i tęsknotą niż pewnością przekonań (i formuł), co widać choćby w doborze modlitw. Nie przynosi mu też ukojenia, nie sprawia, że ubywa problemów, relacje ze współplemieńcami okazują się prostsze, a zagadka losu łatwiejsza do rozwiązania. Przeciwnie.
Mogłoby się wydawać, że ta zagadka dotyczy przede wszystkim poczęcia i narodzin. Zagubienie Lali niepamiętającej matki, obsesja Tabiołki i owe paradoksalne próby zdefiniowania boskości przez Zajca zdają się potwierdzać ten trop. Czy jednak równie skomplikowana nie jest zagadka śmierci w utworze i czy ów paradoks nie objawia się już na poziomie fabularnym? Nie chcąc psuć przyjemności czytelnikom, nie mogę zająć się wątkiem poszukiwania mordercy. Przywołam jednak samą scenę śmierci (patrz fragment), która okazuje się tyleż opisem zabójstwa, co autodestrukcji. Ów marsz kosmiczny Koffla, wśród chaosu gwiazd, śladem księżyca, który miał smak tropików, zanim skończy się symbolicznym Bing Bang, wypełniony jest znamiennym dialogiem. Z kim toczy się ten specyficzny, pełen absurdalnej poezji dialog? Odpowiedzi na to pytanie nie można pominąć przy rozwiązywaniu zagadki tej książki.
Jedno jest pewne. Jeśli „Zaćmienie” można było określić mianem romantycznego pastiszu, dominująca w „Bahama yellow” ironia i groteska sytuuje Magaczewską bliżej tak zwanych szyderców: Witkacego, Gombrowicza, Mrożka czy Różewicza. Czy - jak oni - młoda pisarka wzbudzi swoją książką wiele kontrowersji? Tym więcej, że - inaczej niż oni - buduje swój autonomiczny świat, sięgając wyraźnie po znaki tradycji religijnych rozpoznawalnych dla czytelnika.
Janina Koźbiel
|