Filip Onichimowski
CZŁOWIEK Z PALERMO
ISBN 978-83-62247-01-1 / 04-2
Cena 27.00 / 13.53
Stron 256
Format 145x205 / epub, mobi, pdf
Oprawa miękka ze skrzydełkami
Premiera 16 marca 2010
Książka nominowana do Literackiej Nagrody Warmii i Mazur 2010
„Człowiek z Palermo” wpisuje się w ten nurt literatury, który daje diagnozę rzeczywistości, ale nie lekceważy potrzeb czytelnika. Onichimowski buduje świat pełen napięcia i grozy, fascynującej maskarady, świat łatwych podziałów na dobro i zło, ale niełatwych wyborów. Zasadniczo akcja toczy się współcześnie w Olsztynie, ale jej dramatyzm rodzi się przede wszystkim ze zderzenia tego, co swojskie, i tego, co światowe. Tego, co przaśne, niewydarzone i wulgarne, z tym, co wytęsknione i święte.
Bohater powieści czyni niestandardowy użytek ze swojej inteligencji, której - ku jego frustracji - nikt nie potrzebuje. Poznając rzeczywistość od najciemniejszej strony, owe Sodomy i Gomory naszych wieków, gdzie zbrodnia była i jest takim samym sposobem na życie, jak sprzedawanie samochodów, uczenie w szkole czy projektowanie wnętrz, dochodzi do przekonania, że tylko najlepsi w każdym fachu zgarniają główne nagrody. Zdobywa się więc na wynalazczość dostosowaną do rozpoznanej natury świata i stwarza poczucie przynależności sporej grupie odrzuconych. Okrutne? Okrutne! Ale czy nieprawdziwe?
Onichimowski to muzyk, który potrąca różne emocjonalne struny. Jakby terminował w szkole Bernarda Shaw świetnie wie, jak ważne w sztuce jest jej zakorzenienie w tym, co przyjemne, i w tym, co nieprzyjemne, w tym, co daje nadzieję i łagodzi ból istnienia, i w tym, co wywołuje wstręt, przeraża. Słowo w powieści prowadzi czytelnika w obie te przestrzenie.
|
Od autora:
Odkąd pamiętam, w człowieku zawsze najbardziej pociągała mnie, fascynowała, ale i odrzucała zarazem mroczna strona jego osobowości. Ta skaza, którą nosi w sobie każdy z nas, którą w mniejszym bądź większym stopniu nabywamy, dorastając i dojrzewając wśród innych ludzi. Skaza, której nie można się pozbyć, a która, choć czasami wydaje się zupełnie niewidoczna, często wywiera decydujący wpływ na los nasz i otaczających nas osób. Równie dobrze potrafi poprowadzić do sukcesu, jak i do całkowitego upadku. W moim zamyśle „Człowiek z Palermo” nie tyle miał być książką o mafii i gangsterach, ile właśnie o tej skazie, która obecna jest u wszystkich jej bohaterów i determinuje ich losy. To jest książka o skazie każdego z nas.
|
Patroni medialni:
(...)
Zbiegł na półpiętro i na chwilę przystanął. Ostrożnie wyjrzał przez okno. Na dole nerwowo kręciło się kilka znajomych postaci w dresach. Wziął głęboki wdech i wymruczał do siebie: - Tylko spokojnie Karlicki. Tylko spokojnie. Wszystko zrobisz tak, jak to sobie obmyśliłeś... - Raz jeszcze poprawił nakrycie głowy i zszedł na dół. Gdy otworzył drzwi klatki, kolesie, dotychczas nerwowo drepczący, zamarli. Powstrzymując ledwie zauważalne drżenie rąk, wyciągnął z kieszeni papierośnicę. Leniwie otworzył ją, wyciągnął fajkę i odpalił lekceważącym ruchem. Puścił bez pośpiechu trzy czy cztery chmury i spojrzał na nich. Teraz dopiero zaczął kojarzyć, skąd on przecież znał te mordy. Chowali się, gówniarze, z nim na jednym podwórku. Radosna ekipa młodych bandziorków z Curie-Skłodowskiej, Nowowiejskiego i Ratuszowej, która łobuzowała jeszcze w ostatnich klasach podstawówki,gdy on już studiował. Teraz z małych dresików porobiły się już duże, dorodne dresy. Ich szef z obandażowaną gębą podszedł do niego nieśmiało. Jak on się nazywał? Mieszkał ze trzy kamienice dalej... Rudziński? Tak, to był ten zawsze pyskaty i cwaniaczkowaty Krzyś Rudziński. Ten sam, któremu kiedyś w celach pedagogicznych rozgniótł na czole włoskiego loda, bo tamten zabrał go córce sąsiadki. Teraz tenże sam Krzyś, ważący na oko ze 120 kilo podszedł do niego zgarbiony i niezgrabnie wyciągnął rękę na powitanie.
- Dobry wieczór, panie Pawle... - wymamrotał ochrypłym od fajek i gorzały głosem.
- Gdzie z tą grabą, gówniarzu? - wycedził powoli. - Szacunku cię do starszych w domu nie nauczyli?
Zmierzył zimnym spojrzeniem całą gromadkę. Przestał się bawić zapalniczką i schował ją do wewnętrznej kieszeni marynarki, tak by tamci zauważyli broń pod jego pachą. Dojrzał ich szeroko otwarte oczy i szybką wymianę ukradkowych spojrzeń. Grunt był przygotowany.
- Wiecie skąd przyjechałem? Już wiecie... A wiecie po co? Pewnie, że nie, bo skąd takie głąby jak wy miałyby to wiedzieć? Otóż będę prowadził interesy sycylijskiej rodziny Don Pietro w tym mieście. Rozumiecie? Ja, Don Paolo, zostałem tu wysłany, by założyć podwaliny nowego ładu i porządku. - Tutaj zrobił pauzę. - Ale, żeby to zrobić, najpierw muszę zebrać ekipę wiernych ludzi i nieco tu posprzątać, bo nie będę tolerować gówniarstwa i bandyterki w mojej okolicy. Bo burdelu tutaj nie będzie! Co to, to nie. Wy już na samym początku mi podpadliście... Tak, tak... - Zrobił efektowną pauzę i głęboko zaciągnął się dymem. Wypuszczał go bardzo powoli, wąziutką smugą... - Ale że chowaliście się ze mną na jednej dzielnicy i nie mogliście wiedzieć, kim teraz jestem i po co tutaj wróciłem, to jestem wam skłonny darować winę. Tyle już ode mnie macie po starej znajomości. Teraz została jeszcze kwestia tego, o co prosiliście wczoraj. Mówicie, że chcecie dla mnie pracować... - Tu spojrzał na nich, a oni w odpowiedzi kiwnęli głowami. - No cóż... Jeśli chcecie tego, to najpierw musicie udowodnić, że jesteście tego warci. Najpierw musicie się wykazać, bo mafia to nie jest zabawa dla jakichś zasranych panienek tylko krew, wierność i walka! - W tym momencie kątem oka Paweł zauważył coś jakby ruch w jednym z uchylonych okien na parterze. Zawiesiwszy głos wpatrzył się w nie uważnie, ale tym razem nie dojrzał w ciemnościach szpary między skrzydłem a okiennicą niczego podejrzanego. Postanowił jednak nie ryzykować.
- Chodźcie za mną! Pogadamy w jakimś spokojnym miejscu - rzucił i ruszył w dół ulicą w stronę mostu na Łynie i parku z "gołą babą" w zamkowej fosie.
(...) Gdy skończył, zaczęli mówić inni, a ich opowieści były do siebie tak podobne, że można by je wszystkie razem zebrać i złożyć w jeden i to niezbyt skomplikowany życiorys. Siedmiu młodych facetów w wieku od siedemnastu do dwudziestu czterech lat. (...)
Do realizacji Pawłowego planu wszyscy oni nadawali się znakomicie. Agresywni, zdemoralizowani, potrafiący bez skrupułów obić gębę każdemu i z byle okazji, mieli jeszcze jedną zaletę: wszyscy marzyli o tym, by być gangsterami. Gangsterowanie wydawało im się stanem niegraniczonej wręcz szczęśliwości i symbolem sukcesu zawodowego i życiowego. Hasła Pruszków czy Wołomin sprawiały, że w ich oczach od razu budziły się żywe iskry. Źrenice rozszerzały się, nozdrza rozchylały w szybszych oddechach, próbujących nadążyć za walącym sercem. Teraz zaś, gdy wydało im się, że gość, z którym rozmawiają, może być rezydentem włoskiej mafii, wpadli w stan czujnego podniecenia.
|