Mysz zastępczą, proszę
Gdyby wierzyć kulturoznawcom i antropologom, nasz ludzkopieski los jest nie do pozazdroszczenia. Żyjemy w czasach płynnej nowoczesności, życiem sfragmentaryzowanym, niedostępne są już całościowe narracje, jedynym ratunkiem, sposobem na ocalenie własnej tożsamości jest kupować, kupować i jeszcze raz kupować; i ...można by sięgać po inne barwne, autorytatywne lub wyświechtane twierdzenia. Dlaczego w tych podłych okolicznościach wielu tak chętnie sięga po norweski, wrocławsko-lwowski czy - wreszcie - chmielewski kryminał? Ano chyba w jakiejś mierze dlatego, że - o paradoksie i mimo wszystkich różnic - świat kryminału jest zawsze od rzeczywistego wyraźniej określony, stabilniejszy, to kosmos przed destrukcją. Uporządkowany. Tylko na chwilę, na czas akcji, klarowne prawa rządzące ludzkimi działania podlegają zawieszeniu, a to pozwala wytrzymać napięcie, przyjmować je w małych homeopatycznych dawkach i leczyć się z prawdziwego - egzystencjalnego - przerażenia.
„Detektyw i panny” Magdaleny Lewańskiej to w każdym razie tego typu opowieść (a właściwie dwie) regeneracyjna, z wyrazistymi, to znaczy pełnymi słabostek bohaterami, które są przyczynami zaburzeń owego kosmicznego ładu. Jasność reguł, wrażenie harmonii i humor (we wszystkich możliwych postaciach) to jej cechy podstawowe. Autorka zanurza czytelnika w pewnego typu enklawę, każe wejść w społeczność niewielką, między ludzi znających się od podszewki, wszystko wiedzących o sobie nawzajem. Czytelnik czuje się po trosze jak komisarz Dirk: jest kimś z zewnątrz, patrzy na tubylców z wyższością, jest kimś zdolnym, błyskotliwym, żądnym sukcesu, a - przez uczestnictwo w globalnym chaosie - nieco zblazowanym i zakłamanym. Czeka na spektakl, wielką zbrodnię, chce się przed samym sobą wykazać, a jednocześnie poczuć, jak wzrasta mu poziom adrenaliny, przeżyć coś ekscytującego, zabawić. A kiedy ta zbrodnia się zdarza, wścieka się wraz z komisarzem na administracyjne absurdy, rozwiązuje skomplikowaną zagadkę, ale przede wszystkim uczy się doceniać pragmatyczną wartość przyjaźni i wiedzy maluczkich, wcześniej lekceważonych. Wreszcie, potulnie i bez szemrania, daje się wziąć pod rękę i prowadzić rubasznej Edeltraud Funke, która jednocześnie budzi respekt i zaufanie. Strofuje, obnaża, zawstydza.
Przez to wszystko, co wyżej napisałam, nie chcę powiedzieć, że sama intryga kryminalna, skonstruowana przez Lewańską, jest mało ważna, że w jednej i drugiej opowieści stanowi margines, przeciwnie - jak cały powołany do życia świat - opiera się na rozpoznaniu podstawowych potrzeb wielu ludzi: marzenia o sprawiedliwości towarzyszącemu od kolebki po grób, wiary w wartość przysięgi, pragnienia związku dusz i ciał, zdolnemu przełamywać wszystkie trudności. To ostatnie zwłaszcza czyni z opowieści Lewańskiej znakomitą lekturę dla typów sentymentalnych obojga płci, którzy jednocześnie własny sentymentalizm uznają za naiwny, niemodny i nieco się go wstydzą.
W świecie „Detektywa i panien” - niczym w Kabarecie Starszych Panów - funkcjonuje on na wielu poziomach i w wielu wariantach; objawia w opisach stylu życia mieszkańców Kirchdorfu,sposobach przedstawiania uczuć, męsko-damskich strategiach batalistycznych, w stosunku do natury, w tym zwierząt. Sam komisarz Dirk nieprzypadkiem odkrywa w sobie jakby rozdarcie: z jednej strony czuje przywiązanie do pewnych staromodnych przekonań i wartości, z drugiej - z tego pokpiwa. A widać to w wielu kwestiach, najwyraźniej w stosunku do kobiet.
A gdy w marzeniach pozwalał sobie rozpiąć guzik u jej bluzki, to już zawrót głowy, którego przy tym doświadczał, uświadamiał mu, jak daleka czeka go jeszcze droga. (...) Zakochał się w Alke. I postara się za szybko jej zasad nie burzyć. (...) Ale dziś w drodze do ośrodka postara się położyć jej rękę na kolanie. Nie, na początek lepiej na dłoni. Na kolanie dopiero w drodze powrotnej, w ciemnym aucie... A jeśli go nie odepchnie, to pod drzwiami jej mieszkania...
I tak dalej, i tym podobne rozterki przeżywa również Isia, której udało się przypadkiem trafić na młodego przystojnego mężczyznę, ten zaś przedstawia się jak w starym młodzieżowym dowcipie, ni mniej, ni więcej, tylko jako James Bond.
Tak, słowo „panny” w tytule pojawia się nieprzypadkowo. Znane dziś tylko z urzędowych, ironicznych czy żartobliwych kontekstów ma być znakiem rozpoznawczym dla czytelników zdolnych do odbierania siebie i świata z dystansu, do przeżywania, owszem, intensywnych emocji, ale też czerpania przyjemności z gry z konwencją, zabawy teoriami psychologicznymi, słowem, śledzenia - z przymrużeniem oka - zabawnego polowania na ukrywającą się za szafą mysz. Mysz zastępczą, rzecz jasna. Taką, która może symbolizować nie tylko okrutnego pojedynczego przeciwnika, ale też cały - sfragmentaryzowany i pełen chaosu, wymagający wielkiej energii i odrzucenia zasad - cały, a jakby inaczej, cały wielce paskudny świat.
Janina Koźbiel JanKa
|