Byle nie tu i teraz
Od książek o narkomanach, narkotykach i ćpaniu uginają się półki, które zwykle omijam z daleka, ale czynię to z - niemodnymi dziś - wyrzutami sumienia. Cóż, autorzy grają w nich zwykle na tę samą nutę, by nie powiedzieć rzępolą. Domyślam się, dlaczego tak się dzieje. Jeśli chcą pozostawać w granicach konwencji realistycznej, zwykle skazani są na licytowanie się w dosadności opisów. Jeśli - jak choćby Pielewin - sięgają po surrealizm, tworzą mimo woli pean na cześć wyobraźni, mniej lub bardziej wymyślnymi dopalaczami stymulowanej.
Tymczasem Michał Kotliński, który debiutował powieścią podobną - „Miłość zwija się w bibułkę” - zajął moją uwagę na dłużej. Sama sobie więc stawiam pytanie, dlaczego tak się stało.
Może dlatego, że Kotliński ani nie poprzestaje na osiąganiu efektu dosadności, choć bywa dosadny, ani nie epatuje barwnymi wizjami, choć obrazy są dla niego ważne, ani nawet nie wyręcza nauczycieli i publicystów - w słusznym społecznie potępianiu. Narkotyki są w „Świętym...” jak chleb powszedni czy inny element codziennego menu, który podkreśla, że świat jego bohaterów nie jest odbiciem rzeczywistości jeden do jednego, lecz światem wymyślonym. Dodatkowo akcja jednego z opowiadań dzieje się w roku 2015, a innego - dosłownie - na Stołecznym Wysypisku Śmieci, które wyraźnie nabiera cech groteskowej metafory. Balansowanie między realiami a zmyśleniem podkreślane jest dodatkowo licznymi cytatami z popularnych piosenek, filmów, komiksów, gier, a jako uosobienie mądrości pojawia się w nich znana pisarka Zadie Smith. Dowodzi przecież - jak słusznie uzasadnia autor (patrz: wywiady) - i tego, że nasz obraz rzeczywistości powstaje tylko w niewielkim procencie dzięki kontaktowi z nią samą, jest więc całkowicie lub częściowo zmanipulowany.
A jaki jest ten obraz w „Świętym od ćpunów”? Już tytuł podkreśla w nim pewną antynomię; inną tworzy układ opowiadań, jak łatwo się domyślić - nieprzypadkowy. Jeśli chce się tej antynomii uniknąć dla wygody, trzeba jeden z elementów odrzucić i o nim zapomnieć. I tak - w jakimś niedosłownym sensie - czynią A.i E., para kloszardów, skazanych na swego rodzaju wygnanie. W wypadku każdego z nich bezpośrednimi sprawcami tego aktu są ojcowie - ludzkie monstra, przedstawione tylko jako homo coitus, trudno powiedzieć czy jakkolwiek świadome. Zagospodarowane przez A. i E. wysypisko staje się paradoksalnie miejscem przyjaznym, bo wygnańcom udaje się utrzymać więź między sobą. Nie niszczy przecież idylli ani to, że produkty przemysłowe, których używają, są drugiej świeżości, ani to, że ich styl życia może być przez innych nagłaśniany. Ich świat staje się swojski, a nie wrogi jak ten, z którego zostali wyrzuceni i w którym - tak to interpretuję - dzieje się akcja dwóch pozostałych tekstów.
W opowiadaniu tytułowym i w „Igle” - jak u romantyków - świat jest przede wszystkim nieprzezroczysty. Trudno w nim rozpoznać twardy trakt, człowiek jest skazany na wieczne błądzenie, mylenie tropów, branie pozorów za prawdę i nieustanne rozczarowania. Ponad sto piećdziesiąt lat temu taki wieczny romantyk, Baudelaire, rozpoznał podstawowy mechanizm takiego świata. To nuda. I można by przypomnieć charakterystyczne słowa poety, gdyby nie przekonanie, że dziś nie czyta się przecież poezji, co najwyżej cytuje teksty raperów.
Smętny Charles m.in. w „Kwiatach zła” z uporem poszukiwał również antidotum na tego potwora. Wędrówka zwykle staje się celem i środkiem jednocześnie. W jego „Sztucznych rajach” potężne uczucie frustracji rozładowuje się właśnie w marszu, nieustannym poszukiwaniu lepszego miejsca, wygodniejszej pozycji, coraz bardziej ekscentrycznych sytuacji, wymyślniejszej przeszkody do pokonania. Byle dalej, byle nie tu i teraz.
Józek i Andrzej z opowiadania „Igła” są współczesnymi, umieszczonymi w realiach Olsztyna, wcieleniami takich flâneurów. Pracę podejmują, żeby przeżyć, od poniedziałku do piątku wykonują mechanicznie powtarzające się czynności bez nadziei na zmianę. Zarabiają jakieś nędzne sumy, które wydają m.in. na to, aby w nocy z soboty na niedzielę podnieść sobie adrenalinę. Brak im jednak przewrotności Tylera Durdena z „Podziemnego kręgu” (choć skojarzenia z Palahniukiem są jak najbardziej uprawnione). Chodząc z knajpy do knajpy, sączą tanie drinki lub - nieco droższą - wódkę z prozakiem, słuchają bardziej lub mniej lubianej muzyki, wypełniają godziny i minuty opowieściami. A Zło i Czerń obecne w tych opowieściach, wyjętych wprost z przaśnej codzienności, stają się swoistym alibi dla przyjętego stylu.
Marzena, Kędzior, Marcin, Jakub czy Antek są zarysowani dość schematyczną kreską, w ich portretach pełno luk i niedopowiedzeń, ale mozaika, którą tworzą, ułatwia zaliczenie ich do tej samej rodziny ludzi widmowych, typów na przeklęte krążenie skazanych. To, że towarzyszy im Kruk, nie tylko podkreśla pokrewieństwo. Krąg nabiera w ten sposób charakteru metafizycznego, zamknięci w nim ludzie zaczynają budzić raczej współczucie niż skłonność do potępiania. Bo Kruk to jeden z nich, a jednocześnie Obcy, ktoś z innego świata. Być może jest duchem Karola, który został skazany na tułaczkę jako pokutę, bo nie zdobył się ani na protest, ani na prawdziwe współczucie, kiedy w sen-śmierć odchodziła jego dziewczyna Kaja.
Pytania o tożsamość Kruka stawia wprost Iwona (a wraz z nią czytelnik); przyjmuje podawane informacje jako mylenie tropów, tajemnice pozostają niewyświetlone, a ostatecznej odpowiedzi brak. Wgląd w twórczość, którą uprawia Kruk, pozwala jednak postawić następne pytania, wejść w następne pętle wątpliwości - natury filozoficznej, teologicznej i stricte egzystencjalnej.
Zapętlanie się losów, maniakalna powtarzalność sytuacji, nakładanie się fikcji na rzeczywistość - wszystko to buduje wrażenie zamknięcia, duszności, skazania. Sprawia, że pytania o sens życia-błądzenia przybierają postać natrętnych hipotez dotyczących natury świata i Boga. Ich źródłem są tyleż traumatyczne związki z rzeczywistością, co lektury, i przez bohaterów, i przez narratorów - a może i przez samego Kotlińskiego - mocno przeżyte, choć nie zawsze chyba do końca przemyślane.
Ostatecznie więc szczególnej siły nabiera pytanie o klucze, które trapi jednego z bohaterów. Klucze w znaczeniu co najmniej podwójnym. Do rzeczywistości. I do wyobraźni, która tę rzeczywistość tak czy inaczej zdolna jest przecież przemieniać.
Janina Koźbiel JanKa
|