JanKa. Wydawnictwo i...
WYDAWNICTWO REDAKTORNIA PORADNIA DTP SPRZEDAŻ KONTAKT
 
 
 
KSIĄŻKI
AUTORZY
WYWIADY
RECENZJE
GALERIA
LINKI
RECENZJEWYWIADFRAGMENTZAMÓW

Tomasz Białkowski

TEORIA RUCHÓW VORBLA


ISBN 978-83-62247-10-3 / 11-0

Cena 27.00 / 13.53

Stron 176

Format 145x205 / epub, mobi, pdf

Oprawa miękka ze skrzydełkami

Premiera 9 maja 2011


Wawrzyn 2011 - Nagroda Literacka Warmii i Mazur


Bohaterem „Teorii ruchów Vorbla” jest tak naprawdę ludzki los - jego zwroty, zawirowania, paradoksy, zapętlone sytuacje, które nie przynoszą łatwych rozwiązań. Autor wprowadza liczną plejadę postaci, a każda z nich - swoją historię. Główna postać opowieści bynajmniej nie jest osobowością świetlaną: profesor fizyki, początkowo idealista, potem oportunista, mistrz pozorów. Wszystkie postacie łączy jedna właściwość - popadanie w skrajności. Jakby na złość współczesnemu światu, którego korporacyjna poprawność głośno domaga się od nas umiaru i racjonalizmu w różnych dziedzinach życia. Białkowski nie poddaje się modnym manierom artystycznym, a język jego prozy reaguje na rozmaite możliwe do usłyszenia w rzeczywistości tony i sposoby mówienia, zgodne z psychologiczną konstrukcją bohaterów. Wszystko to kształtuje wyrazistość i plastyczność utworu. Czytając, mocą wyobraźni od razu znajdujemy się wewnątrz stworzonego przez pisarza kręgu ludzi i ich spraw.

Włodzimierz Kowalewski

Od autora:
Pragnąłem napisać przewrotną opowieść o rodzinie. Historię o rozpadzie więzi. Tytułowy Vorbl, wierząc w naukowe objaśnianie świata, pozostaje bezradny w stosunku do własnych emocji i do osób, które są tak naprawdę sobie obce, choć należą do rodziny. Metaforyczne potraktowanie teorii, przywołanej na wykładzie z fizyki, odsłania nie tylko niemożność porozumienia się, ale też bezpowrotną stratę tego, co wydawało się nie do zniszczenia: miłości, przyjaźni, wierności, ideałów. To również historia o samotności, o robieniu dobrej miny do złej gry, o życiu przegranym, choć pozornie zwieńczonym sukcesem.


Patronat medialny:

Program 2 PR TVP Olsztyn

artPapier granice.pl Krytycznym okiem

(...)
Pociąg wjechał na drugi peron białostockiego dworca w chwili, kiedy Agnieszka poczuła ukłucie przy łopatce. Miała na sobie kupioną dwie godziny wcześniej seksowną czarną bieliznę Triumpha, która ją zaczęła uwierać. Co prawda majtki były całkiem wygodne, ale stanik przy zapięciu drapał coraz bardziej. Agnieszka pomyślała, że musi jak najszybciej go zdjąć, a najlepiej, żeby zrobił to jej kochanek. Pomachała na powitanie i czekała, aż do niej podejdzie. Tak też się stało. Purpurowy na twarzy Świerszcz stanął przed nią, uśmiechnął się głupkowato i powiedział:
- Gdzie jest cerkiew świętego Mikołaja?
Nie zrozumiała, o czym mówi, więc zapytała:
- Kochanie, źle się czujesz? Czy coś nie tak? O jakiej cerkwi ty mówisz?
- Czy wiesz, gdzie jest cerkiew Mikołaja? - powtórzył.
- Ireneusz! - podniosła głos - czy ty coś piłeś? To ja, twoja Agusia. Przyjechałeś do mnie czy do cerkwi?
Przechodzący obok pasażer, widocznie miejscowy, usłyszał ostatnie słowa, przystanął na chwilę, postanowił widać pomóc zagubionym turystom, bo powiedział:
- Cerkiew Mikołaja to przy Lipowej jest. - I poszedł sobie.
To samo uczynił Świerszcz. Odsunął na bok oniemiałą Agnieszkę i ruszył przed siebie. Patrzyła, jak znika. Pomyślała nawet, że go wcale nie było, że to jakiś głupi sen. Ale zapięcie przy staniku ukłuło ją ponownie i uprzytomniło jej, że o śnie nie ma mowy. Ciągle zdezorientowana ruszyła na postój taksówek, wsiadła do pierwszej z brzegu i kazała się zawieźć do hotelu. Po drodze myślała o Świerszczu, który w pociągu doznał nawrócenia, jakiejś pieprzonej iluminacji i popędził do cerkwi. Agnieszka poczuła się po raz kolejny zdradzona. Kiedyś matka zostawiła ją i zwiała nad morze. Ojciec umarł za życia, ważniejsza dla niego była kolejna zmarszczka niż własna córka. O Vorblu nie chciała myśleć. Idiota zakochany w śmierdzącym kundlu, a do tego impotent. Podły syn, który związał się z jakąś cudzoziemką. A do tego przedwcześnie zrobił z niej babkę! Ona babką! Z takim ciałem, z takimi potrzebami! I na koniec czekający na apokalipsę, przerażony kochanek z przedwczesnym wytryskiem! Agnieszka drugi raz tego dnia pomyślała, że jej życie to jakiś zły sen.
Na miejscu skierowała się do baru. Usiadła przy nim i zamówiła pięćdziesiąt gramów czystej wódki. Przystojny barman uśmiechnął się w wytrenowany sposób i wlał bezbarwny płyn wprawnym ruchem. Alkohol był dobrze zmrożony, nawet jej smakował. Wypiła i poprosiła o kolejny kieliszek. Siedziała tak w samotności, pijąc rosyjską wódkę Smirnoffa. Ludzie wchodzili na salę, zamawiali trunki, siadali na wygodnych kanapach i fotelach, prowadzili swobodne rozmowy. Czasem jakiś podchmielony amant proponował jej drinka, a wtedy ona spławiała go niedbałym ruchem nadgarstka. Agnieszka miała już w żyłach sporą ilość spirytusu żytniego i zdemineralizowanej wody, poddanych trzykrotnej destylacji, kiedy jej błędny wzrok odkrył na skórzanej kanapie kobietę, która była nikim innym tylko nią samą! Druga Agnieszka siedziała w samotności nad kolorowym drinkiem, ze znudzoną miną patrzyła na ludzi pojawiających się przy wejściu. To było niesamowite! Agnieszka siedziała przy barze, będąc równocześnie w drugiej części sali. Piła wódkę, a w ustach czuła smak malibu zmieszanego ze skondensowanym, niesłodzonym mlekiem, syropem cukrowym i kostkami lodu. Miała na sobie gustowną jedwabną sukienkę w kolorze czerwonym. Agnieszka patrzyła na siebie z zachwytem. Ta sukienka była śliczna! Bez rękawów, z odkrytymi plecami, drapowana w biuście, dobrze wyprofilowanymi zakładkami. Wąski dół kończył się na kolanach. Agnieszka założyła nogę na nogę, odsłaniając ciemne pończochy i czarne buty na szpilkach. Była bardzo seksowna. Była piękna! Miała rozpuszczone, lekko falujące, błyszczące włosy. Agnieszka wstała i ruszyła do kanapy, aby lepiej siebie obejrzeć. Lekko się zataczając, pokonała długość sali i bez słowa usiadła obok siebie. Pachniała zmysłowo perfumami Muglera. Zawsze miała dobry gust.
- Słucham panią? - usłyszała siebie mówiącą ze śpiewnym, wschodnim akcentem.
- Czy ty mi się śnisz? - zapytała siebie.
- Ja nie rozumiem.
- Czy ty to ja? A może ja to ty?
Agnieszka przyjrzała się teraz dokładniej sobie siedzącej na kanapie i odkryła, że jej odbicie jest młodsze i, co tu dużo mówić, ładniejsze. Zrobiło jej się nagle siebie żal. Pomyślała o upływie czasu, o przemijaniu. Agnieszka jeszcze raz uważnie obejrzała postać siedzącą obok. A po chwili zaczęła się histerycznie śmiać. Rozlała przy tym wódkę na spodnie.
- Z czego pani się śmieje? - usłyszała.
- Z nas. Ja widzę siebie sprzed dziesięciu lat, a ty widzisz Agnieszkę za lat dziesięć.
- Nie jestem Agnieszka. Mam na imię Swietłana. Swieta.
- Swieta, Agnieszka. Co za różnica?
Zaległa cisza. Każda z kobiet skryła twarz za szkłem naczynia. Agnieszka patrzyła na dno pustego kieliszka, a kobieta obok gładziła palcem brzeg szklanki. Po chwili Agnieszka powiedziała:
- Wiesz co? Napij się ze mną wódki. Rzadko człowiek ma okazję pić ze sobą. No chyba, że pije do lustra. Ale ty nie jesteś lustrem.
- To miejsce jest zajęte - powiedziała tamta sucho, nieprzyjemnie.
- Tak? A dla kogo? Dla jakiegoś osrańca, których pełno na tej sali? Dla jakiegoś pieprzonego Vorbla z małym ptaszkiem. Ćwir, ćwir... W czym są lepsi ode mnie? Nie warto Agniesiu trzymać dla nich miejsca... Nie zasługują na to...
Dziewczyna patrzyła na nią uważnie, a po chwili jej wyraz twarzy złagodniał. Wzięła łyk alkoholu i cicho powiedziała:
- Ja tu pracuję.
Agnieszkę zatkało. Poczuła lód na plecach. Nie wiedziała, co powiedzieć. Ciągle w dziewczynie obok widziała siebie. Mogła spodziewać się różnych rzeczy, ale nie tego, że została prostytutką. Z drugiej strony, czy jej życie nie było ciągłym dawaniem dupy? I to za darmo. Nabrała więc powietrza w płuca i zaskoczona własnymi słowami, powiedziała:
- Rozumiem. A czy twoja praca przewiduje inny rodzaj klientów? - Ponownie nabrała powietrza. - To znaczy, czy w ramach usług sypiasz z kobietami? - Patrzyła w napięciu w oczy tamtej.
- Wszystko zależy od ceny - usłyszała i pomyślała, że związując się wiele lat wcześniej z Vorblem, użyła podobnych słów.
- Rozumiem. A ile będzie kosztowała cała noc z tobą?
- Biorę dwie stówy za godzinę - powiedziała tamta rzeczowo. - Ale za całą noc dam ci zniżkę. Płatne z góry.
Agnieszka położyła dłoń na jej dłoni, poczuła dreszcz podniecenia i jakiegoś niezrozumiałego lęku.
- Nigdy nie byłam z kobietą. A tym bardziej ze sobą. Nie chcę żadnej zniżki. Dostaniesz całą kwotę.
Prawie równocześnie wstały i ruszyły do wyjścia. Przy barze Agnieszka poprosiła o butelkę wódki.

TEORIA RUCHÓW VORBLA | fragment | książki | główna

PRZYŚLIJ TEKST
NOWOŚCI