Requiem dla mężczyzny?
Autor „Studni” jest człowiekiem ambitnym. Po pierwsze - w czasach eksperymentu i fragmentu sięga po formułę tradycyjnej, dobrze skrojonej powieści, opatrując ją mottem z Kundery. Po wtóre - jednym z jej głównych bohaterów czyni przewrotnie pewnego niemłodego już mężczyznę, któremu życie sypie się za sprawą córki i żony. I jakkolwiek rozpad rodziny to temat wręcz dyżurny - uciemiężone, acz bohaterskie jednostki odbywają zmasowany pochód wirtualny, a papier i nowoczesne nośniki cyfrowe jakoś to wszystko wytrzymują - to na ogół są to uciemiężone żony. Tymczasem w „Studni” na pierwszy rzut oka uciemiężony jest mąż. A raczej uciemiężony był, a teraz się właśnie wyzwolił.
„Teraz” to oczywiście niezbyt precyzyjnie powiedziane. Od śmierci herod-żony upłynęło okrągłe dziesięć lat, od dziesięciu też nasz bohater nie żyje w dotkliwym cieniu herod-córki, jej następczyni. Ta bowiem wyjechała do Anglii i zrobiła tam biznesową karierę. Powinien się więc cieszyć. A on, biedaczysko, cierpi. I to cierpi straszliwie na jedną z przypadłości naszych czasów - na niedopieszczenie. Córka mało pisze, nie odwiedza.
Już pierwszy kontakt z bohaterem jasno pokazuje, jak niszczące jest owo niedopieszczenie. Pustoszy psychikę, osłabia intelekt, z przystojnego, wykształconego mężczyzny czyni niemal istotę niepełnosprawną, poruszającą się z trudem w umiarkowanie tylko skomplikowanej technicznie przestrzeni (mowa o polskim lotnisku, gdzie czekającemu na wracającą z Londynu masochistycznie nieco towarzyszymy).
Ale Grzegorz Filip nie jest współczesnym szydercą, nie lubi literatury w 3D (patrz wywiad), kreśli portret Janusza nie tak jak ja powyżej, kreśli go subtelnymi znakami. Bohatera można wręcz polubić w jego niedojdowatości, zalęknieniu, niechęci do wszelkich flirtów z tym, co nowe, w jego zapatrzeniu w młodzieńcze ideały, jednocześnie poczuciu, że świat go nie rozumie, a kobiety całego świata nie potrafią docenić.
Tych kobiet, ważnych dla Janusza, jest w powieści aż cztery, dwie spośród nich są intensywnie obecne w czasie akcji, a przy tym wyraźnie skontrastowane. Córka Grażyna i przyjaciółka Irena wchodzą w organiczny spór na tle stosunku do wnuków (bo kariera nie przeszkodziła w ich urodzeniu) i obyczajów, co zmusza naszego bohatera do opowiedzenia się po którejś ze stron. Spór przez to potężnieje, napięcie rośnie, a nasz mężczyzna-ofiara ląduje w szpitalu.
Grzegorz Filip skutecznie dba o to, aby intryga powieści była misternie spleciona, by czytelnik kolejne odsłony konfliktu przyjmował jako naturalne konsekwencje podjętych przez bohaterów decyzji, często ich lekkomyślnych, instynktownych wyborów. Romans Grażyny, który wypełnia znaczącą część akcji, dramatyzuje stosunki między osobami z dawnej paczki, ale nie zakończyłby się kłótnią między ojcem a córką, gdyby ten pierwszy nie został wmanipulowany w awanturę, zrobioną mu zastępczo przez zdradzoną żonę. Samego romansu by nie było, gdyby nie zapach biznesowego sukcesu, którym owiana jest Grażyna. „Studnia” wyraźnie pokazuje, że ów sukces w interesach dla naszych rodaków (a może nawet dla pewnego Anglika, który oświadcza się przez telefon) ma ciągle wiele seksapilu. I tak - bez publicystycznych podpowiedzi autora - łatwo czytelnikowi związać ze sobą przeszłość i teraźniejszość, ekonomię i miłość, brak zawodowego spełnienia i dotkliwe emocjonalne niedopieszczenie. Na koniec zaś zastanowić się, czy w życiu Grażyny, Janusza i jego zmarłej żony nie było całkiem inaczej niż w pewnej komedii Szekspira, inaczej, niż się Państwu na wstępie wydaje. Bo - wracając do motta z Kundery - rzeczywistość fizyczna i psychiczna, wiernie przez autora sfotografowana, jest jak cebula: wielowarstwowa i nieprzyjemnie gryzie w oczy przy rozbieraniu.
Nad sobą i nad przeszłością samemu bohaterowi radzi się pochylić niejaki Garbarek.Tę tajemniczą postać, zrodzoną z fascynacji muzyką, można by może uznać za namiastkę nieistniejącej w realnym życiu idealnej żony. Bo to i zachęci do pisania pamiętnika, i posmaruje maścią plecy, i zapewni towarzystwo w czasie bezsennych wieczorów. Stanie się balsamem na męskie nadwątlone ego, prawdziwym przyjacielem. Kim jest w istocie, to zagadka dla czytelnika.
Podsuwając przeszłość jako kontekst, autor wcale nie wyręcza czytelnika i nie ułatwia mu zadania w wyjaśnianiu nieporozumień między córką i ojcem. Pudełko z tajemniczymi gadżetami, znalezione na szafie, tylko na chwilę wyzwoli skruchę w Grażynie. Im bliżej do końca powieści, tym bardziej niejednoznacznie prezentuje się też Janusz jako niedoceniony mąż i ojciec, spychany przez lata na margines. Może nie tyle był niedopieszczony, ile sam nie potrafił dać odczuć, że mu zależy na córce i żonie? Może nie tyle interesowało go zbliżenie z córką, ile zniszczenie idealnego obrazu matki, który Grażyna w sobie pielęgnowała? Może tyleż należy do licznej armii niedopieszczonych, co cierpi na przewlekły lęk przed decyzją, nie potrafi zaangażować się emocjonalnie, dać związanym z nim kobietom poczucia bezpieczeństwa, jakie przez wieki całe mężczyźni dawali. Może tak naprawdę nikogo nie kochał i nie kocha. Jest nieuleczalnym egocentrykiem. Jednym z tych, którzy mają dzieci, by doznawać od nich dozgonnej wdzięczności. Chętnie powiedzą tani komplement urodziwej kelnerce, by być uprzejmiej obsłużonym, czy - upajając się weną - napiszą prawie miłosnego majla do znajomej. W końcu to niewiele kosztuje. Ale nawet nie próbują docenić przywiązania własnej żony. Podzielą się z nią, owszem, wypracowanym przez nią sukcesem. W zamian chętnie jej przypiszą niejedną własną winę.
Janina Koźbiel JanKa
|