Po(d)ręczna instrukcja obsługi
Wyobrażam sobie scenariusze czytelniczych spotkań z antologią „Zemsta jest kobietą”. I jest ich nieskończenie wiele, bo to zawsze akt osobisty, intymny. Pierwszy scenariusz to lektura autora, który - jako jedna ze 150 osób - przysłał swoje opowiadanie do wydawnictwa i znalazł się w szczęśliwej dwunastce uhonorowanych i opublikowanych. Ale czytając własne słowa i zdania, odnajduje je nagle w nawet nie podejrzewanym sąsiedztwie, np. obok „Prywatnego aktu oskarżenia” albo rozmowy ze znaną teolożką Elżbietą Adamiak. Jak i pani doktor - autor jest kobietą, ale traf chce, że alergicznie reaguje na wszystko, co z religią związane, więc - w stanie wstrząsu to naturalne - mieszają mu się imiona i epoki, księgi i rozdziały, emocje przyćmiewają to, co racjonalne. Nie dostrzega więc podobieństwa między losem swojej bohaterki i niejakiej Tamar, Judyty czy Rachab, a Marie Magdaleny mu się niebezpiecznie troją...
Inny scenariusz... Czytelnik nie jest kobietą autorem, lecz autorem mężczyzną nad wyraz w swej męskości zatwardziałym. W dodatku wysłał swoje opowiadanie, ale nie znalazło się w tomie. Przezwyciężając dzielnie uprzedzenia, jednak czyta, a kiedy dochodzi do Ż, ma wreszcie swoją nagrodę, wszystko już rozumie. Oto czuje się jak Seweryn, bohater opowiadania, którego literacki dorobek został niecnie przez kobietę - z zemsty, rzecz jasna - unicestwiony. I jakiegoż dokonuje wysiłku wyobraźni. Utożsamia się z pokrzywdzonym wbrew przewrotnej narracji kobiecej, ze wszystkimi jej, przez madame Irygaray opisanymi, cechami!
I może jeszcze jeden czytelnik, tym razem - niech stracę! - auto- lub homoerotycznie zorientowany/a? Zatrzymuje się z nieśmiałością i nadzieją przy „Primadonnie” albo też „Przyjaciołach”. Czyta i za nic nie może pogodzić się z wnioskami, które lęgną się w jego głowie wraz z kolejnymi sugestywnymi scenami, lęgną się uparcie i ohydnie - wbrew przyzwyczajeniom i pragnieniom. Bo czyż lesbijskie czy gejowskie utopie - tak kolorowe, słodkie i powabne - istniałyby w zaangażowanej publicystyce, gdyby prawdziwe mogły być uczucia zawiści, klimat rywalizacji i ohyda manipulacji w tych antologijnych opowieściach przedstawione? Przecież w pierwszym chodzi o dwie kobiety, w drugim - o dwóch mężczyzn? A czyż całemu złu świata nie jest winna ta przeciwna płeć, ten drugi, ten inny? Czyż ocaleniem jedynym, zbawieniem, wyzwoleniem nie jest tylko to, co podobne? Podobne tak lub inaczej?
Niech mi też wolno będzie jednak wyobrazić sobie czytelnika z marzeń: otwartego i bez uprzedzeń, czułego na niuanse, lubiącego dobrze skonstruowane, napisane niebanalnym językiem opowieści. Lubiącego wpadać w zadumę ( przy „Malarzu”), ale i przeżywać silne emocje (przy czytaniu „Nagiej” czy „Stu dni lata”). Uznającego, że na to, kim jesteśmy - także w związku z tym drugim - wpływ ma przeszłość i geny („Dziennik Julii” i „Malarz” nie powinny absolutnie umknąć jego uwagi), a przyszłość to nie tylko obietnica szczęścia dzięki nowym technologiom i światłym teoretykom, ale i niespodziewana pułapka, zagrożenie („Dzień, którego nie było”, „Granica starości”).
Otwarty i bez resentymentów czytelnik niechybnie dostrzeże to, co wydaje się oczywiste przy wnikliwej lekturze niejednej dobrej książki: że przy pomocy metafory męskie-żeńskie można próbować opisać świat nie tylko w jego wymiarach socjologicznych („Oczy wieprza”), nie tylko toczyć walkę o parytety i miejsce w przestrzeni publicznej, ale też zajrzeć w głąb siebie, zbadać źródła własnych gwałtownych emocji i najsubtelniejszych uczuć. A nawet zastanowić się nad własnym obrazem kosmosu. I Boga.
A ponieważ to grudzień i Święta, czyli czas misterium Narodzin, czas spotkania nie tylko męskiego i żeńskiego, ale też kosmicznoniebiańskiego i ziemskiego, wypada mi wszystkim - Czytelnikom, Autorom i redaktorom - życzyć takiej pogłębionej lektury.
Janina Koźbiel JanKa
|